Archiwum sierpień 2014


Rejs 16
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
29 sierpnia 2014, 13:11

 Zapadła już noc. Noc bez księżyca, bez gwiazd, ciemno jak w Egipcie w godzinach plagi. Leżymy na hamakach a nad naszymi głowami ciągnął strzępy chmur. Tak sobie pomyślałem, że nigdy nie wspominaliśmy o zwyczajach naszej „siły roboczej”. To bardzo ciekawi ludzie. Ich magia działała jak narkotyk, najpierw miła a potem gubi. Drażniło mnie ich „ pożycz”, które w zasadzie oznaczało „ daj „. Ich głośne rozmowy brzmiały jak litania człowieka pozbawionego rozwoju zmysłów. Czasem byli tak zajęci sobą, że niezwracani uwagi na otoczenie. Pamiętasz jak rozkładali na ziemi bambusowe liście, wysypywali na nie ugniecione,  przemilczę jakimi rękami kluski ryżowe i siadali z gracja w kucki dookoła tak zwanego stołu. Chwyciwszy małą bryłkę ryżu, przebierali z wdziękiem brudnymi palcami, tak aby otrząsnąć z bryłki to wszystko, co mogłoby się odkruszyć po drodze. Następnie przechylali głowy, otwierali gęby najszerzej jak mogli i przebierając palcami z taka sama finezją co wcześniej, rozkruszali bryłę tak zręcznie, że strumień pojedynczych ziarenek sypał się wprost do przełyku. Mlaskanie słychać było długo i wyraziście.  Ci, co nie chcieli ucztować przy golutkim ryżu, czyli tak zwani sympatycy dwudaniowych potraw, biegli do dżungli, gdzie matka natura przyrządzała im przeróżne sałatki, galaretki i kompociki. Amatorzy co ostrzejszych przystawek kucali przy ziemi i wygrzebywali z niej długie korzenie o smaku naszego chrzanu. Otrzepywali je z ziemi i pchali do bezzębnej paszczy delektując się żuciem. Miłośnicy słodkich aromatów wycinali całe bukiety wonnych orchidei i różnych innych kolorowych kwiatów. Zwolennicy co bardziej pikantnych podchodzili do wybranych przez siebie grubych pni drzew  i będące tam otwory wkładali patyk.  Świdrowali tym patykiem, niczym wytrychem, jakiś czas poczym wyciągali z otworów z nadziana na patyk grubą, białą i tłustą larwę. Przybiegali nas częstować, a dopiero gdy usłyszeli nasze „nie, dziękuję”, nieszczęsną larwę zsuwali z patyka prościutko do swoich otworów gębowych. Pośród smakoszy z dżungli, byli też i tacy, którzy lubowali się w potrawach wręcz ognistych można by rzec. Puszczali się w las z pochodniami w ręku w poszukiwaniu wiszących na drzewach gniazd dorodnych mrówek. Gniazda te miały kształt sopli. Nasi smakosze najpierw trzymali pochodnie nad gniazdem, tak długo, aż mrówki wygonione dymem wysypywały się na ziemię jak żywe skwarki. Następnie smakosze zadzierali  głowy pod gniazdem, otwierali szeroko gęby i tak fantastycznie manipulowali pochodniami, że gorące, przysmażone mrówki leciały im prosto do żołądków chyba. Po kulinarnych uciechach przychodził czas na zapalenie fajki. Już nie wiem, czy fascynowało ich samo palenie, czy tez procedura czyszczenia fajki. Widziałem z jakim apetytem zlizywali mazidło wyjęte cienką słomką z zapchanej fajki. Oczywiście z – E!, e! – na ustach, podtykali i nam ten specyfik, oraz zachęcali do zapalenia. Zobaczywszy, że częstowanie jedzeniem, czy też fajką należy do ich dobrego tonu, my też częstowaliśmy ich swoimi smakołykami. Śmiało można przy tym stwierdzić, ze wszystko co im dawaliśmy chłonęli z apetytem. Jedni maczali czekoladę w musztardzie, jeszcze inni wkładali mięso do dżemu. Po kulinariach i relaksacyjnej fajce przychodził czas na drzemkę – to był dla nas najgorszy moment, gdyż nasza siła robocza mogła spać już tak do końca. Swoich dni. Trzeba było na tych cymbałów ryknąć aby ponownie wstali do pracy. Miałem swoje ustabilizowane poglądy na metodę budzenia – grunt to anielska cierpliwość.

Rejs 15
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
28 sierpnia 2014, 14:33

 Dzień za dniem mija spokojnie a my bujamy się na hamakach. Zabijamy czas jedzeniem. Nasze menu jest dość ciekawe : w niedzielę – kapibara ( coś w rodzaju świnki morskiej ) , poniedziałek  -  rosół z bociana ( takiego z czerwonym dziobem ), wtorek – kajman ( kuzyn krokodyla ), środa – żółw ogrodowy ( naziemny, więc łatwy do zdobycia), czwartek – żółw błotny ( paskudnie śmierdzący), piątek, sobota i niedziela – różne ryby. Całymi dniami wspominamy. Czasem myślę, że wiele mówimy sobie za pomocą rąk – to taki nawyk. Pamiętasz jak nauczyliśmy się gestykulować, by naszą naga i czarna ekipę zaganiać do roboty? Nauczyliśmy się też coraz ochoczo  ciąć trawę. Cięliśmy i cięliśmy a droga od punktu pomiaru do bazy stawała się coraz dłuższa i to chodzenie zajmowało masę czasu. Moja niedożywiona furia przeistaczała się w stały stres, od tego chodzenia umysł przestawał mi działać a świat stanowił ciało obce. Po długim myśleniu wpadliśmy na pomysł „rowery” ! Z wielkim zapałem wypożyczyliśmy dwa używane rowery i puściliśmy się w dżunglę krętą, wąską i głęboką drogę- rynnę. Wymagało to iści cyrkowych zdolności. Nasza rynna raz pięła się w górę, a raz spadała na dół po stromym urwisku. Najpierw Ty opuszczony w dół pedałem zaczepiłeś o korzeń i zrobiłeś fikołka niczym najwyższej klasy akrobata, z Tą jedną różnicą, że walnęłoś na pupę aż zatrzeszczało a ja po paru sekundach poszedłem w Twoje ślady. Po dalszych próbach koła roweru przybrały kształt ósemek, pedały poodginały się do tyłu a my kuleliśmy na wszystkie cztery odnóża. Następny nasz cudowny pomysł to „samochód”. Pożyczyliśmy starego Forda. Miał on swoje wady i zalety. Jedna z zacnych wad była bateria akumulatora, tak wyczerpana, że do uruchomienia zaprzęgaliśmy rosłych tubylców. Powstające przy zaskoczeniu silnika wybuchy, były tak głośne, że nasza ekipa zaprzęgowa podskakiwała do góry. Wyruszyliśmy rano. Przed pojazdem puściliśmy nasza tubylczą ekipę aby choć kilkoma cięciami tasaków przerzedziła trawę Poleciliśmy duszę bogu i wjechaliśmy w dżunglę. Co dłuższe badyle waliły nas po łbach ale jechaliśmy. Kurz buchał, karoseria trzeszczała ale jechaliśmy autem. Jechał nawet nieoczekiwanie szybko, że nawet nie zauważyliśmy kiedy skończyła się niska trawa a zaczął busz. Wtedy pojawiło się coś, co nas przeraziło – korba, zamocowana na stałe pod chłodnicą. Korba zwijając się cięła masy traw i kosiła jak kombajn. Zdrowy rozsądek kazał nam się zatrzymać. Wyruszyliśmy pieszo na zwiady i dalej trasę jako taka musieliśmy wytyczać doraźnie sami. Wpierw dowództwo szperaczy objąłem ja. Przedzierałem się z wywieszonym jęzorem przez górę trawy, macałem rekami i nogami czy ziemia jest wolna od kamieni lub pieńków. Wrzeszczałem na naszych nagusów by robili to samo. Ty sobie spokojnie jechałeś i złośliwie naciskałeś na klakson, uruchamiając przy tym cały mój system nerwowy. Usta miałeś rozciągnięte w złośliwym uśmiechu. Na szczęście po kilkunastu minutach nastąpiła zmiana, nasze role odwróciły się i to Ty biegłeś przed samochodem w charakterze szperacza. Ja jechałem sobie jak książę. Z błogim uczuciem zemsty nie tylko naciskałem na klakson, ale gdy tylko się schyliłeś dotykałem Cie rozgrzaną chłodnicą w twój szanowny tyłek abyś poderwał się do roboty. To dopiero była jazda.

Rejs 14
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
14 sierpnia 2014, 18:18

 Jednak podróże rozleniwiają. Nie ma to jak czysty błękit nieba widziany oczyma wiszącymi na hamaku. Leżymy My i nasze wspomnienia. Pamiętam, jak patrząc na nagie, brązowe ciała i bose stopy  naszej siły roboczej ( mocno powiedziane ), którą z tasakami posyłaliśmy do rzeki, uświadomiłem sobie istnienie, nie pisemne co prawda, prawo współżycia między nagim człowiekiem a dżunglą, Pomyślałem, że ten nagus tylko tak długo prześlizguje się bezkarnie przez dżunglę, jak długo tej dżungli nie zaczepi. Ona go otacza. Wszystkie te drzewa są tak wiotkie, ze uginają się w porę by przepuścić intruza. Biada temu, kto będąc bosy i nagi sięgnie po tasak i odważy się zadać gąszczowi ranę. Kto nie zaczepia, ten nie jest zaczepiony, kto tasakiem rąbnie swą drogę przez gąszcz, temu ten gąszcz pokaże pazury. Te brązowe naguski okłamywali nas ciągle w żywe oczy, lecz zawsze z uśmiechem. Pomyślałem, skoro nie lubią białych, to skąd ta przymilność. To taka egzotyczna odmiana kurtuazji?! Kąciki ich oczu unosiły się skośnie w górę w bardzo charakterystyczny sposób. Zawsze dbaliśmy o czystość. Kąpaliśmy się w niejednym mocno podejrzanym bajorze. Stojąc na takim dnie, przytłoczeni ciężarem zwisającej zieleni, patrzyliśmy na tą rdzawą wodę, która okalała nasze stopy. W tej mętnej, gorącej wodzie mogły czatować na nas przeróżne nie znane zasadzki, spośród których tylko jedna wystarczyłaby by zabić, lub narobić szkody. Ze zmurszałych pni drzew i głazów zbudowana była, już mocno uszkodzona tama. Po jednej jej stronie przelewały się wodospady, a po drugiej sprzężona woda przepływała przez kilka złączonych rur bambusowych. Leciała strugami, a przy każdej strudze baraszkowały kłębowiska nagich, brązowych postaci : mężczyźni dzidami łowiący ryby, półnagie dziewczyny o jędrnych biustach, mniej jędrne matrony piorące jakieś szmaty, całkiem nagie dzieci. A wszystko to razem krzyczało, tańczyło  i skakało w całkowitej beztrosce. Nieco wyżej rosły bananowce, a między nimi stały bambusowe chaty, gdzie obnażone kobitki tłukły coś w gliniakach. Tłukły żwawo .Byliśmy ukryci za zwojami lian. Mimo to czyjeś bystre oczy dostrzegły nas, i czyjeś palce pokazały w naszą stronę palcami. Wszystkie oczy skierowały się na nas, wszyscy nagle ucichli. Usłyszeliśmy charczący krzyk trwogi, i wszystko co żywe zaczęło uciekać : mężczyźni, kobiety ciągnące zapłakane dzieci, podlotki ociekające woda. Co ich tak w nas wystraszyło?. Popłoch nie trwał długo, zatrzymali się i zaczęli się nam przyglądać, a co odważniejszy nawet podszedł.  – E! –seplenił jeden przez opiłowane zęby. Wynikało, że zapraszają nas do chaty. Weszliśmy z pewną dozą nieufności. Wzdłuż jednej ściany stała mata, na której spała chyba ze stuosobowa familia, przy drugiej miotały się przeróżne przedmioty a przy samym wejściu stał bęben obciągnięty skórą bawoła. Wszystko wskazywało na to, ze grozi nam uczta. Cała gromadą usiedliśmy w kółeczku na bambusowej podłodze. W chacie panował piekielny upał, brzęczały muchy, a na środku stał duży dzban gliniany, wypełniony jakoś mocno pieniąca się cieczą, pokrytą liśćmi. W dzbanie zanurzona długa, ugięta bambusowa rurka. Nie trudno było domyśleć się, że wszyscy uczestnicy biesiady muszą po kolei zasysać polewkę. Jakiś siedzący przed tobą chudzina podczas ssania okrutnie się krztusił, a liście wystające z dzbana zamiast osuwać siew na dół – o zgrozo – wśród głośnych bulgotów podchodziły w górę. I Ty jako następny w kolejce do ssania musiałeś nadrobić bilans zachwiany przez sąsiada. No a po Tobie ja. Jakoś nie bardzo chciałem, ale:   -E! E! E! – ponagliło mnie do pociągnięcia uczciwego łyka. Zamknąłem oczy, poleciłem duszę Bogu i wessałem. Degustowane przez nas wino ryżowe,  mimo dolewki wody, było dość krzepkie. Wracaliśmy ochoczo podśpiewując.

Rejs 13
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
07 sierpnia 2014, 19:32

 Godziny wlokły się w nieskończoność, słońce wspinało się coraz wyżej w pustą  przestrzeń, a my niezmiennie w tych z lekka już poprzecieranych hamakach wspominaliśmy nasze przygody. Byliśmy wtedy tymczasowymi Inżynierami od pomiarów, bez pojęcia o tej pracy. Któregoś dnia, po wytrzepaniu jakiegoś robactwa z butów, które o dziwo lubi atmosferę panującą w obuwiu, oraz po przetrzepaniu koszul z pluskw, które też lubią gromadzić się na przepoconym kołnierzu, zjedliśmy jedzonko i z grupą swoich robotników ruszyliśmy w dżunglę. Biorąc pod uwagę wręcz rozbrajające lenistwo naszych nagusów i opłakany stan ich tasaków, mogliśmy jedynie liczyć na usuwanie przez nich trzciny. A to było równoznaczne, że z twierdzeniem, że wszystkie drzewa i krzewy musimy ominąć  dookoła, nadkładając drogi. Ten wywód logiczny strasznie mnie dobił. Widać Ci ludzie już dawno wycofali się do swoich skorup, w których mogli trwać obojętnie, każdy sam na sam we własnym piekiełku. Po trasie łapali oddech rzężąc chrapliwie przez wyschnięte usta i popękane wargi. W kontakcie z nami zawodziły, niestety nawet najpowszechniejsze znane znaki, jakimi posługują się ludzie na całym świecie. Gdy kiwnąłem ręką ku sobie – oni odchodzili, gdy kiwnąłem od siebie – biegli do mnie. Gdy próbowałem powstrzymać ich przeczeniem, oni pracowali żywiej, gdy przytakiwałem głową poziomo to oni myśleli, ze przeczę. W takich sytuacjach nie potrafiliśmy wyegzekwować od nich nawet tak prostego zadania, jakim było nieruchome trzymanie tyczki, i podejście na dany znak. Pokazywałem takiemu nagusowi jak trzymać tyczkę w pozycji pionowej, ustawiłem go szturchańcem nieruchomo, a sam pobiegłem 100metrów do wizjera. Przez wizjer widziałem jak patrzy wytrzeszczonymi oczami, z których wionęło szaleństwo i godna pożałowania przekora. Owszem stał drabisko przez chwilę nieruchomo, ale zaraz mu się to stanie znudziło i poszedł sobie na spacer jak gdyby nigdy nic. Odpowiedziałem pod nosem, długą i monotonną wiązanką przekleństw wywrzeszczanych łamiącym się głosem. Zgroza mnie ogarnęła bezdenna i całe wnętrze przekręciło się do góry nogami. Po wielu springach na 100 i  powrotem, drab stał spokojnie, ale po chwili zaczął morzyć go sen i razem z tyczką kiwał się jak okręt na wzburzonym morzu, po to by za jednym większym kiwnięciem runąć na ziemie jak długi. Innego wyjścia nie było, postanowiliśmy rozpocząć studia nad nauką ich języka. Pierwszym słowem, które chcieliśmy wydobyć, były ich imiona. Lecz jak nakłonić takiego nagusa, by podał imię. Ochoczo zacząłem pokazywać na siebie wrzeszcząc przy tym swoje imię, Ty robiłeś to samo. Początkowo nie mogli zrozumieć o co nam chodzi i szczerzyli się odsłaniając swe czarne zęby. Ale nagle dostali olśnienia i zaczęły sypać się : I-Pap, I-Blit, I- Jejo itp. Wszyscy byli jak się okazało „panami”, gdyż „I” przed imieniem oznaczało ,ze my białe małpy, inaczej pospólstwo mamy  do czynienia panami. ( u kobiet A- … oznacza damę) Zaczęliśmy łudzić się, że podadzą nam nazwy przedmiotów, które z okrzykiem „E!” pokazywaliśmy im palcami. Zamiast podawać nazwy, odpowiadali uparcie tym samym „E!”, papugując nas. No ale po wielu trudach dostali olśnienia i poznaliśmy kilka nowych słówek. Dzień był ciężki. Wieczorem szykowaliśmy się do spania. Przypomniałem sobie jak pewien chińczyk mówił, że piasek to nic innego jak Dusze, które wg. Wierzeń, poszukują swoich krewnych. Właśnie wytrzepywałem sobie garstkę tych Dusz z moich skarpetek… ciekawe, czy zabłądziły tam przypadkowo, czy też podróżują na gapę. No nie warzne, moja dusza w każdym razie wyszła z ukrycia, wplątała się w sić powszechnych uwikłań, by swobodnie rozprostować kości po tak męczącym zajeciu.

Rejs 12
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
01 sierpnia 2014, 20:24

 Masz mój drogi przyjacielu, zapal sobie. Na czym to „ zgasły”  nasze ostatnie młodzieńcze wspomnienia? A już wiem! Nasza praca w roli inżynierów miernictwa … kpina jakaś chyba. Pamiętam jak trzeciego dnia wyszedłem na werandę. Było rano, przeciągnąłem się i przetarłem oczy. Zobaczyłem , jak w naszą stronę ciągnie jakaś pielgrzymka. Na czele tego peletonu kroczył gruby europejczyk. Za europejczykiem ciągnęła się jak tasiemiec, długa kolumna brązowych naturystów, uzbrojonych w tasaki i dzidy. Wszyscy mieli jedynie przepaski na biodrach i małe, brudne turbany, ponoć na niby nie czesanych włosach. Dopełnienie owego stroju stanowiły błyszczące w słońcu metalowe kółeczka, które brzęczały i u rąk i nóg przy każdym stąpnięciu. Uwaga! Był jednak między nimi pewien elegant, który nie wiedząc czemu, trzymał z godnością parasol, a mówiąc precyzyjniej – szkielet parasola, pokryty tylko gdzie nie gdzie strzępami zielonego jedwabiu. Ani nie padało, ani tez słońce jeszcze nie osiągnęło szczytu intensywności. _ Oto przyprowadziłem wam mierniczą ekipę – rzekł europejczyk głosem tak pozbawionym wyrazu, jak jego twarz. Zbita kupa nagusów stanęła przed naszą werandą, patrząc na nas wprost pod słońce, mrożąc oczy i rozdziawiając gęby. A we wszystkich tych gębach, zamiast białych zębów, widnieją jakieś potworne kikuty po zębach, które po opiłowaniu stały się czarne jak węgiel. Od szoku dostałem myślopląsu. Opanowałem jednak wstrząs i przyszedłszy do siebie, zacząłem rozsądnie doszukiwać się elementów  pocieszenia. Ponoć u tych nudystów jest taka moda, czy też tradycja. Gdy dziecko ma około 12 lat, związuje się je linami, do gęby wpycha bambusa i jakimś bliżej nie znanym, tępym i przerdzewiałym narzędziem upiłowuje do połowy górne i dolne siekacze. Wiele z tych dzieci tej mody nie przeżywa, bo umiera w skutek infekcji, lecz zwyczaj wycinania zębów jest ważny do śmierci. Same dzieci nie mogą doczekać się powyższego zabiegu, gdyż wstydzą się swoich przeraźliwie białych zębów, aż usta zakrywają rękami. Europejczyk oznajmił nam też, że ta szarańcz nie wymaga specjalnej troski i o nic nie musimy się martwić. Nasza siła robocza miała w bambusowych liściach zawinięte kluchy ryży, a przekąskę zawsze upolują gdzieś w lesie. O picie też nie musieliśmy się martwić, bo piją tylko czystą wodę i to bezpośrednio z rzeki lub bajora. To też jest bohaterska ekipa, więc mogą wszędzie spać,  gdzie tylko chcą. Jedynym kłopotem, jak słusznie zauważył nasz sympatyczny europejczyk, było dogadanie się z nimi. Stali jak wryci. Stali już wcześniej,  ale nie aż tak twardo. To był jeden z tych momentów, w którym ludzie patrzą na siebie z pozycji dwóch różnych kultur i nijak nie potrafią zrozumieć sygnałów wysyłanych przez strony przeciwne. W skutek braku zębów, gadają pokracznie i trudno zrozumieć a tym bardziej zanotować ich dziwaczne słowa. Goniłem myślami na próżno. No jak tu teraz tą zgraję poprowadzić w dżunglę, jak dać znać aby w ogóle ruszyli z miejsca. Myślenie wtedy zostawiłem na dzień następny. Nie ma tu czasu, nie ma co w dniu dzisiejszym płacić za niewygody jutra.