Archiwum 14 sierpnia 2014


Rejs 14
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
14 sierpnia 2014, 18:18

 Jednak podróże rozleniwiają. Nie ma to jak czysty błękit nieba widziany oczyma wiszącymi na hamaku. Leżymy My i nasze wspomnienia. Pamiętam, jak patrząc na nagie, brązowe ciała i bose stopy  naszej siły roboczej ( mocno powiedziane ), którą z tasakami posyłaliśmy do rzeki, uświadomiłem sobie istnienie, nie pisemne co prawda, prawo współżycia między nagim człowiekiem a dżunglą, Pomyślałem, że ten nagus tylko tak długo prześlizguje się bezkarnie przez dżunglę, jak długo tej dżungli nie zaczepi. Ona go otacza. Wszystkie te drzewa są tak wiotkie, ze uginają się w porę by przepuścić intruza. Biada temu, kto będąc bosy i nagi sięgnie po tasak i odważy się zadać gąszczowi ranę. Kto nie zaczepia, ten nie jest zaczepiony, kto tasakiem rąbnie swą drogę przez gąszcz, temu ten gąszcz pokaże pazury. Te brązowe naguski okłamywali nas ciągle w żywe oczy, lecz zawsze z uśmiechem. Pomyślałem, skoro nie lubią białych, to skąd ta przymilność. To taka egzotyczna odmiana kurtuazji?! Kąciki ich oczu unosiły się skośnie w górę w bardzo charakterystyczny sposób. Zawsze dbaliśmy o czystość. Kąpaliśmy się w niejednym mocno podejrzanym bajorze. Stojąc na takim dnie, przytłoczeni ciężarem zwisającej zieleni, patrzyliśmy na tą rdzawą wodę, która okalała nasze stopy. W tej mętnej, gorącej wodzie mogły czatować na nas przeróżne nie znane zasadzki, spośród których tylko jedna wystarczyłaby by zabić, lub narobić szkody. Ze zmurszałych pni drzew i głazów zbudowana była, już mocno uszkodzona tama. Po jednej jej stronie przelewały się wodospady, a po drugiej sprzężona woda przepływała przez kilka złączonych rur bambusowych. Leciała strugami, a przy każdej strudze baraszkowały kłębowiska nagich, brązowych postaci : mężczyźni dzidami łowiący ryby, półnagie dziewczyny o jędrnych biustach, mniej jędrne matrony piorące jakieś szmaty, całkiem nagie dzieci. A wszystko to razem krzyczało, tańczyło  i skakało w całkowitej beztrosce. Nieco wyżej rosły bananowce, a między nimi stały bambusowe chaty, gdzie obnażone kobitki tłukły coś w gliniakach. Tłukły żwawo .Byliśmy ukryci za zwojami lian. Mimo to czyjeś bystre oczy dostrzegły nas, i czyjeś palce pokazały w naszą stronę palcami. Wszystkie oczy skierowały się na nas, wszyscy nagle ucichli. Usłyszeliśmy charczący krzyk trwogi, i wszystko co żywe zaczęło uciekać : mężczyźni, kobiety ciągnące zapłakane dzieci, podlotki ociekające woda. Co ich tak w nas wystraszyło?. Popłoch nie trwał długo, zatrzymali się i zaczęli się nam przyglądać, a co odważniejszy nawet podszedł.  – E! –seplenił jeden przez opiłowane zęby. Wynikało, że zapraszają nas do chaty. Weszliśmy z pewną dozą nieufności. Wzdłuż jednej ściany stała mata, na której spała chyba ze stuosobowa familia, przy drugiej miotały się przeróżne przedmioty a przy samym wejściu stał bęben obciągnięty skórą bawoła. Wszystko wskazywało na to, ze grozi nam uczta. Cała gromadą usiedliśmy w kółeczku na bambusowej podłodze. W chacie panował piekielny upał, brzęczały muchy, a na środku stał duży dzban gliniany, wypełniony jakoś mocno pieniąca się cieczą, pokrytą liśćmi. W dzbanie zanurzona długa, ugięta bambusowa rurka. Nie trudno było domyśleć się, że wszyscy uczestnicy biesiady muszą po kolei zasysać polewkę. Jakiś siedzący przed tobą chudzina podczas ssania okrutnie się krztusił, a liście wystające z dzbana zamiast osuwać siew na dół – o zgrozo – wśród głośnych bulgotów podchodziły w górę. I Ty jako następny w kolejce do ssania musiałeś nadrobić bilans zachwiany przez sąsiada. No a po Tobie ja. Jakoś nie bardzo chciałem, ale:   -E! E! E! – ponagliło mnie do pociągnięcia uczciwego łyka. Zamknąłem oczy, poleciłem duszę Bogu i wessałem. Degustowane przez nas wino ryżowe,  mimo dolewki wody, było dość krzepkie. Wracaliśmy ochoczo podśpiewując.