Archiwum 07 sierpnia 2014


Rejs 13
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
07 sierpnia 2014, 19:32

 Godziny wlokły się w nieskończoność, słońce wspinało się coraz wyżej w pustą  przestrzeń, a my niezmiennie w tych z lekka już poprzecieranych hamakach wspominaliśmy nasze przygody. Byliśmy wtedy tymczasowymi Inżynierami od pomiarów, bez pojęcia o tej pracy. Któregoś dnia, po wytrzepaniu jakiegoś robactwa z butów, które o dziwo lubi atmosferę panującą w obuwiu, oraz po przetrzepaniu koszul z pluskw, które też lubią gromadzić się na przepoconym kołnierzu, zjedliśmy jedzonko i z grupą swoich robotników ruszyliśmy w dżunglę. Biorąc pod uwagę wręcz rozbrajające lenistwo naszych nagusów i opłakany stan ich tasaków, mogliśmy jedynie liczyć na usuwanie przez nich trzciny. A to było równoznaczne, że z twierdzeniem, że wszystkie drzewa i krzewy musimy ominąć  dookoła, nadkładając drogi. Ten wywód logiczny strasznie mnie dobił. Widać Ci ludzie już dawno wycofali się do swoich skorup, w których mogli trwać obojętnie, każdy sam na sam we własnym piekiełku. Po trasie łapali oddech rzężąc chrapliwie przez wyschnięte usta i popękane wargi. W kontakcie z nami zawodziły, niestety nawet najpowszechniejsze znane znaki, jakimi posługują się ludzie na całym świecie. Gdy kiwnąłem ręką ku sobie – oni odchodzili, gdy kiwnąłem od siebie – biegli do mnie. Gdy próbowałem powstrzymać ich przeczeniem, oni pracowali żywiej, gdy przytakiwałem głową poziomo to oni myśleli, ze przeczę. W takich sytuacjach nie potrafiliśmy wyegzekwować od nich nawet tak prostego zadania, jakim było nieruchome trzymanie tyczki, i podejście na dany znak. Pokazywałem takiemu nagusowi jak trzymać tyczkę w pozycji pionowej, ustawiłem go szturchańcem nieruchomo, a sam pobiegłem 100metrów do wizjera. Przez wizjer widziałem jak patrzy wytrzeszczonymi oczami, z których wionęło szaleństwo i godna pożałowania przekora. Owszem stał drabisko przez chwilę nieruchomo, ale zaraz mu się to stanie znudziło i poszedł sobie na spacer jak gdyby nigdy nic. Odpowiedziałem pod nosem, długą i monotonną wiązanką przekleństw wywrzeszczanych łamiącym się głosem. Zgroza mnie ogarnęła bezdenna i całe wnętrze przekręciło się do góry nogami. Po wielu springach na 100 i  powrotem, drab stał spokojnie, ale po chwili zaczął morzyć go sen i razem z tyczką kiwał się jak okręt na wzburzonym morzu, po to by za jednym większym kiwnięciem runąć na ziemie jak długi. Innego wyjścia nie było, postanowiliśmy rozpocząć studia nad nauką ich języka. Pierwszym słowem, które chcieliśmy wydobyć, były ich imiona. Lecz jak nakłonić takiego nagusa, by podał imię. Ochoczo zacząłem pokazywać na siebie wrzeszcząc przy tym swoje imię, Ty robiłeś to samo. Początkowo nie mogli zrozumieć o co nam chodzi i szczerzyli się odsłaniając swe czarne zęby. Ale nagle dostali olśnienia i zaczęły sypać się : I-Pap, I-Blit, I- Jejo itp. Wszyscy byli jak się okazało „panami”, gdyż „I” przed imieniem oznaczało ,ze my białe małpy, inaczej pospólstwo mamy  do czynienia panami. ( u kobiet A- … oznacza damę) Zaczęliśmy łudzić się, że podadzą nam nazwy przedmiotów, które z okrzykiem „E!” pokazywaliśmy im palcami. Zamiast podawać nazwy, odpowiadali uparcie tym samym „E!”, papugując nas. No ale po wielu trudach dostali olśnienia i poznaliśmy kilka nowych słówek. Dzień był ciężki. Wieczorem szykowaliśmy się do spania. Przypomniałem sobie jak pewien chińczyk mówił, że piasek to nic innego jak Dusze, które wg. Wierzeń, poszukują swoich krewnych. Właśnie wytrzepywałem sobie garstkę tych Dusz z moich skarpetek… ciekawe, czy zabłądziły tam przypadkowo, czy też podróżują na gapę. No nie warzne, moja dusza w każdym razie wyszła z ukrycia, wplątała się w sić powszechnych uwikłań, by swobodnie rozprostować kości po tak męczącym zajeciu.