Archiwum marzec 2015


Rejs 32
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
26 marca 2015, 19:23

 Pamiętam jaki bił kontrast między Piętaszkiem a hotelowym recepcjonistą. To było jak sceny z dwóch różnych filmów. Biały smoking z muszką – u Piętaszka – golutki tors z drucianym naszyjnikiem. Nieskazitelne mankiety i pachnące serwetki przerzucone wytwornie przez ugięte ramię –  tu czarne łapsko obwieszone kółkami jak mosiężny drążek do podtrzymywania firanek. Spodnie z kantem i błyszczące lakierki – kontra -  całkowity brak spodni i odnóża z bliznami po cierniach, na wpół zatopione w puszystym dywanie. W hotelu dzwoniły telefony – u Piętaszka  - bransolety. No i jeszcze to wielkie lustro, o zgrozo!!! Nie mogliśmy się dziwić naszemu boyowi, bo póki żyje, nie widział jeszcze lustra i w dodatku tak wielkiego. Jednak to, co przed tym lustrem zaczął wyprawiać, pognębiło nas wtedy do reszty w oczach wytwornych pracowników recepcji.  – E! – wykrzykiwał na oczach swojego odbicia z tak radosna czkawką, że  obsługujący w sąsiedniej Sali kelnerzy niemal oblewali zupami swoich gości. Powtarzając E! chodził przed lustrem tam i z powrotem, aby po raz pierwszy podziwiać swoją grację w jej całkowitej i niczym nie ograniczonej krasie. Pomyśleliśmy, ze jak brnąc to już do końca i po trupach. Obok swoich nazwisk wpisaliśmy Piętaszka jako „ Wielki Książę Plemienia Wej” Towarzysz podróży. Biedny recepcjonista zrobił wielkie oczy, kiwając głową, a w końcu doszedł do wniosku, ze biały człowiek o skomplikowanym i niestrawnym  nazwisku jak ja, może podróżować w towarzystwie niestrawnego boya. W hotelu było chłodno więc marmurowe schody ziębiły naszego Piętaszka, bo skakał po nich jakby go parzyły. Gdy otworzyliśmy drzwi apartamentu nasz boy stanął jak wryty … tym razem na widok olbrzymiego okna, przez które było widać morze. Demonstrowanie mu elektrycznego światła nie zrobiło na nim o dziwo wrażenia. Zresztą widywał taką sztuczkę w naszym „zamku” , tylko z lampą naftową. Natomiast dech zaparł mu widok w łazience, gdzie na nasze skinienie z różnorakich miejsc biły czyste źródła i w sposób prawdziwie cudowny lały się strumieniem. –Woda!, woda!  - krzycząc sobie,  cieszył się jak dziecko, i biegał os umywalki do wanny, od wanny do bidetu, a od bidetu do sedesu, aby sprawdzić ręką, czy leci tam .. woda. Najgorsze jednak było to, ze biedaczysko, gnębiony wielkim pragnieniem, nabrał z Nienacka z pod klapy kilka garści wody i  zanim mogliśmy go powstrzymać – pił ją chciwie, choć nie był to fajans przeznaczony dla trunków i mieścił w sobie płyny najmniej stosowne do picia. Piętaszek,  urodzony wśród małych strumyków, jak ognia bał się fal morskich. Gdy chcieliśmy go wciągnąć na siłę do morza i wykąpać .. darł się w niebogłosy, że woda jest słona, że przez obcięte zęby leci mu do brzucha i że nie myśli się z nami utopić. Wyrwawszy się nam wreszcie, wygramolił się do brzegu i tak szybko rwał do przodu, że  wywalał za sobą całe fontanny piasku.

Rejs 31
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
20 marca 2015, 20:56

 Nareszcie mogliśmy odpocząć od pracy. Musieliśmy jechać do centrali i zdać  raporty z naszych dotychczasowych wyczynów. Zapakowaliśmy na szybkiego parę rzeczy i po trasie zgarnęliśmy  zdziwionego Piętaszka. Stary ford, którym jechaliśmy, cechował się tym, że strzelał, piszczał i zgrzytał, ale mimo to jechał. I tak w rytm pisków dotarliśmy do przełęczy. Ręczny hamulec spełniał jedynie dekorację, ale nożny był sprawny i zazwyczaj działał niezawodnie … pod warunkiem, ze nic się nie rozsypie. Nareszcie wjechaliśmy do jakiegoś miasta. Podczas różnych atrakcji jakie mijaliśmy na drodze najbardziej ciekawiło nas to, jak nasz inteligentny, choć ze środka dżungli wyrwany  Piętaszek zareaguje  na wszystkie cuda cywilizacji. Pierwszym takim zdarzeniem było targowisko, które  było zawalone po brzegi setkami straganów i czarnym mrowiem człowieczym. Jak długo żyje,  nie widział takich tłumów i po jego oczach  można było poznać, że patrzył ze zdziwieniem, litością, grozą a nawet ..pogardą. – Sto! , Sto!  - wołał bez przerwy, skrobał się po kudłach, a potem rozwalił się na tylnym siedzeniu i jechał sobie piękny, brązowy, nagi, szczęśliwy i wolny, przez całe to piekło. Jakże wielkimi panami SA nadzy w dżungli. Chodzą sobie z dzida po lesie, składają znajomym wizyty, nie spieszą się nigdzie, nie tłoczą się, a jeśli pracują to tylko dla kaprysu. Od czasu do czasu, gdy przyjdzie im ochota, zarżną sobie bawoła i jedzą aż huczy we wiosce. A tutaj Ci nędzni straganiarze krzyczą, huczą , klną, obłędnie się spieszą i jakie potworne dźwigają ciężary. Gdzieś w oddali pojawiła  się smuga, której nasz Piętaszek  jeszcze nie dostrzegł, nic jeszcze nie wie, nie odróżnia niczego, niczemu więc się nie dziwił, p[patrzył sobie spokojnie na ptaszki. Dopiero, gdy spojrzał na szeroką smugę, jego oczy ze zdziwienia się rozwarły, podrapał się po kudłach …po raz pierwszy zobaczył morze. Gdy podjechaliśmy na długość stu metrów od brzegu nasz Piętaszek stanął osłupiały i nie mógł wyksztusić z siebie słowa. Mowę odzyskał na widok płynącego w oddali parowca _E, słoń wodny – wykrzyknął. Wykąpanie Piętaszka odłożyliśmy na później bo czas naglił i musieliśmy jechać dalej. Waliliśmy więc pełnym gazem po nadmorskiej szosie i już po chwili stanęliśmy pod lśniącą fasadą hotelu, w którym mieliśmy nocować. Na widok takiej fasady nasz biedny Piętaszek stanął jak wryty. Gorzej, ze oprócz Piętaszka, stał również jak wryty cały personel recepcji, który – póki recepcja jest recepcją -  nie widziała jeszcze, aby ktoś z klientów hotelowych przywiózł ze sobą, tak skąpo odzianego i dzikiego boya.

Rejs 30
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
08 marca 2015, 19:22

 Nasza siła robocza doskonale liczyła na palcach, bo dobrze wiedzieli, ze co dryga niedzielę nie wychodziliśmy do pracy. O tym, że można nas wtedy zastać w domu, wiedzieli także mieszkańcy okolicznych wiosek, i właśnie wtedy lubili nam składać grzecznościowe wizyty. Pamiętam taką kameralna niedzielę, jak siedząc na werandzie zobaczyliśmy, jak na ścieżce wzdłuż rzeki człapiąc na bosaka ciągnął ku nam dziwny orszak. Na czele, z dzida w ręce kroczył stary, przygarbiony i mocno posiwiały tubylec. Za nim podążała tak samo obnażona, dość pulchna dziewica z olbrzymim koszem i rosłą dziecina pod pachą. Tuz za nią szedł młody dryblas, podskakując sobie ochoczo. Za dryblasem, na samym końcu orszaku kuśtykała o kiju jakaś wiedźma co najmniej stuletnia w kostiumie bikini, której naga skóra była tak pomarszczona, ze przy odpowiednio oszczędnym kroju starczyłoby tej skóry na dwie dalsze wiedźmy. Sądząc z podobieństwa twarzy i po ogromnie ciężkim koszu, który mimo tylu krzyżyków musi dźwigać wiedźma, ciągnęła ku nam klasyczna rodzina: czcigodny rodzic, rodzicielka, synalek i córa. Niewątpliwie ciągnęli do nas, bo zacny dziadunio rąbnął na schodach jak długi, a potracony dzida dryblas darł się wniebogłosy tuz nad moim uchem. Babunia w chodzeniu po schodach tez nie była zbyt tęga, bo nachyliwszy się nieco za mocno, przydeptała własna skórę. Gdy już pokonali karkołomne schody to bez gadania wpakowali się do naszego salonu i rozsiedli w kucki pod ścianą. Myśmy, choć z trudem, przyjęli taka sama pozycję. Zrobiła się rodzinna atmosfera, która oprócz czaru niepokoiła nas dziwnym fetorem, który zaczął się rozprzestrzeniać, bił w największym nasileniu od siedzącej tuż przy mnie dziewczyny z dzieckiem i koszerna plecach.. Zapewne mieli bawołobicie i cóż była ona winna, że jechało od niej nieświeżym bawołem. Nagle wybuchła rozmowa – E! – wyrzucił z siebie dziadek, demonstrując czkawkę, - E! – wyrzucił młodzian i dziewica, - E! – powtórzyła babunia i to z taka werwą, ze jej obwisłe policzki nadęły się jak balon i gwałtownie klapły. –E! – wywaliłeś prosto z mostu  z zupełnie poprawna erupcją tej samogłoski, - E! – dodałem, choć nie tak czysto, i na tym rozmowa się skończyła. Nastał długi okres kłopotliwego milczenia. Dziadunio jako stary lew salonowy – dźwięcznym E! rozpoczął druga kolejkę. – E! – powtarzają kolejno po nim członkowie rodziny oraz my. Znowu zapadła cisza, ale od czego jest trzecia kolejka? … i tym razem rozpocząłem ja, wprowadziłem lekkie zająkniecie w celu urozmaicenia dyskusji. Wszyscy członkowie rodziny podchwycili to chętnie i zaczęły padać okrzyki – E! E!, a nawet E! E! E!. Dopiero wtedy, gdy po dość przydługawej Formie E!, E!, E!, E!, E!, E!, dalsza rozmowa stała się trudniejsza, a nawet wręcz szkodliwa dla zdrowia. Przywołaliśmy Piętaszka aby został naszym tłumaczem. Dziadzi zaczął tłumaczyć cel wizyty. Mamrotał tak szybko, a z braków zębów, wyrzucał słowa bogato zakrapiane śliną. Chodziło o to, że córa starszego państwa, poślubiła młodego mieszkańca wioski, i powiła mu siedzącego na plecach syna, lecz w skutek jednego fałszywego kroku słonia,  została wdową … wróciła do domu i zjada dużo ryżu. Oboje więc starsi państwo, nie mieli by nic przeciwko temu, gdyby jeden z nas, a może i obaj naraz – zechcieli ich córkę pojąc za małżonkę. Stwierdzili też, ze ich młoda wdowa jest dla nas partia Az nazbyt korzystną, aby zaistniała potrzeba zapytać nas o zdanie. No i ruszyli na inspekcje naszego mieszkania.

Drogą teściową zainteresowała nasza spiżarnia. Widząc, ze w garach nic nie ma, wywaliła z kosza całą furę z lekka spleśniałego ryżu a do swojego kosza wpakowała naszą przygotowana na obiad kurę. Widocznie stwierdziła, ze powinniśmy nauczyć się ryż … gdzie nie gdzie okraszony glistą, a nie same kury. Przyszły szwagier chodził po jadalni i obmacywał meble, a sama narzeczona karmiła swoje dziecko, które choć już w wieku przedszkolnym – ssało ochoczo cyca. W pewnej chwili, za ściana zatrzeszczała sprężyna w materacu – teść badał sypialnie i widocznie dokładnie, bo długo nie wracał. Gdy wracał, to przy każdym kroku dopadała go czkawka, a przy każdej czkawce buchały z niego .. kolorowe bańki. Coś się musiało przydarzyć. Potem okazało się, ze nasz drogi teść zżarł nam mydło toaletowe. Do ślubu nie doszło przez zawartość kosza, z którego tak śmierdziało. Okazało się, ze nie było tam padliny, lecz maleńka kolekcja perfum. Roiło się tam od różnorakich fetorów, na czele których wysuwał się zapach jakby diabelskiego piżma, które waliło w świat tak przenikliwym zaduchem, że aż człowieka podrzucało. Stwierdziliśmy, ze nasze nosy są za wrażliwe i nasze rozstanie odbyło się w zgodzie … zapach owych perfum wisiał nad nami dość długo.

Rejs 29
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
07 marca 2015, 20:23

 Krążący wkoło domostwa Kituś nadal kradł nam żywność, rozwieszał skarpetki po drzewach i ciskał w naszą stronę przeróżne, nawet najbardziej obrzydliwe odpadki. Dokuczał nam na wszystkich piętrach, począwszy od podłogi, poprzez krzesła, stoły, wysoko umieszczone półki, aż po sam sufit, dach i najwyższe szczyty okolicznych drzew. Po daremnym poszukiwaniu swojej ostatniej chusteczki do nosa i po jej ukazaniu się w postaci chorągwi powiewającej na wysokiej palmie padłem zwalony niemocą na łóżko, gdy nagle  na płóciennym, nieprzezroczystym suficie naszej moskitiery zauważyłem jakieś wybrzuszenie.  To wybrzuszenie nie tyle co było ale jeszcze się ruszało rytmicznie, z czego wywnioskowałem, ze jakieś bydle zasiadło sobie wprost nad moją głową i tamże się drapało, zwalczając i wysypując na mnie insekty. Kituś, czy nie – myślałem – ale to nie mógł być on, bo na takie rozsiadanie się tuz nad moją głową jest wszakże zbyt ostrożny … cóż jednak mi szkodziło spróbować i sprawdzić. Po cichutku podniosłem się z łóżka, wyciągnąłem w górę ręce i jednym ruchem chwyciłem od spodu za zgłębienie w płótnie. Głośny skrzek rozpruł cala cisze leśną a cos bardzo ostrego gryzło mnie w palec i jak stalowa sprężyna miotało się w rękach. Jakaś żółtawa ciecz zaczęła się filtrować przez płótno i gęstymi kroplami kapała mi na twarz. O nie mimo wszystko pochwyconej zdobyczy nie miałem zamiaru wypuszczać z rąk i choć nic zrobić nie mogłem .. to stałem i trzymałem. Zacząłem Cie wołać wydzierając się  na całe domostwo iż złapałem Kitusia. Usłyszałem z ulga, ze zbiegasz po schodach, byłem już cały w owej nie miłej cieczy, gdy z przerażeniem stwierdziłem, że poszedłeś w ślady królowej i rąbnąłeś jak długi już na drugim stopniu, zmuszając mnie do tego, bym mimo coraz to żywszego filtrowania się kropli trzymał jeszcze dłużej wystraszone zwierze. Pozbierałeś się jednak szybko, jak na ciebie i obolałe siedzenie i zaraz,  po krześle złapałeś od góry  płótno a w nim i małpę, która za chwilę stanie przed sądem. Według pierwszego punktu wyroku nasz skazaniec dostał na biodra gruby, szeroki rzemień ze skóry bawołu i został przykuty do nogi stołowej łańcuchem stosowanym raczej dla krowy.  Miał być karmiony przez tydzień jedna potrawą, której nie znosił, bo jest ostra … musztardowa, w razie gdyby odmawiał przyjęcia pokarmu, miał być karmiony na siłę. Trzecia kara było siedem kąpieli w najgłębszym miejscu rzeki, i to z trzykrotnym zanurkowaniem każda. Kituś wszystkie te kary przyjmował w sposób wręcz czupurny i nawet szybko nauczył się wyrzucać z siebie od przodu i od tyłu tę pakowana mu do pyska pikantną potrawę. Tylko raz jeden podczas samego już finału kary, podczas siódmej kąpieli i trzeciego nurkowania stracił nieco tupet, poszedł na dechy i rozłożył się jak długi na słońcu. Musieliśmy go cucić … moja metoda usta-  usta zaowocowała tym, ze sam miałem w gębie pikantną potrawę, ale z domieszka małpich soków trawiennych.

Rejs 28
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
06 marca 2015, 19:11

 Pamiętasz jak Indochińska glina była śliska, bardziej jeszcze od lodu. Pamiętam jak stanąłem  na stoku obficie wyłożonym taka gliną i pragnąłem jedynie o trzy kroki przesunąć teodolit, spostrzegłem w sposób nie pozostawiający żadnych złudzeń, że już nie stałem i nic nie przesuwałem, lecz po prostu jechałem, i to z niesamowitym przyspieszeniem. Nic mi przy tym nie pomagało, ze leżąc na boku, robiłem się sztywny jak ten ojciec kościoła wykuty z kamienia na swym sarkofagu, bo takiej to właśnie bogobojnej pozie sunąłem coraz to szybciej po glinie. Jeszcze trzy czy cztery krzaki minąłem po drodze i z głośnym pluskiem wjechałem do rzeki, a teodolit – choć z jawnym opóźnieniem – kąpał się zaraz za mną. Gdy szliśmy dalej do pracy doleciał  do nas jakiś głośny tętent. Wyraźnie było słychać łamanie gałęzi, szum liści i odgłosy przesuwania się na przełaj przez dżunglę, jakiś potwornych ciężarów, pod którymi ziemia trzeszczała i dudniła. Pomyślałem wtedy – Koniec już z nami ta nieszczęsna królowa, pragnąc pomścić stłuczoną na schodach część ciała, wysłała na nas czołgi, Oczyma wyobraźni widziałem jak jadą, jak wszystko tratują i kierują na nas swe lufy. Ba, słyszałem już nawet, jak Graja archanielskie trąby… tak trąby to nie tylko słyszałem ale i po chwili widziałem jak przyrośnięte do dziesięciu słoni prują z szumem gąszcze. Słoniska nie były dzikie, bo miały na grzbietach potężne kosze, w których coś transportowały. Piętaszek objaśnił nam, ze SA to królewskie słonie i wiozą królowi ryż, który ściąga od swoich poddanych jako należny mu i uświęcony podatek. Jakby nam mało tego dnia było wrażeń, to jeszcze ten głupi nagus, pragnąc nas pocieszyć po stracie jednej małpy, przyniósł nam drugą. Właściwie to nie tyle przyniósł, ile sprzedał, bo za dostawę zwierzęcia wystawił rachunek i odmówił nawet udzielenia rabatu oraz gwarancji za należyte funkcjonowanie towaru …ale w gratisie przytachał banany. Początkowo chcieliśmy go wyrzucić za drzwi razem z ta małpą ale raz, ze nie mieliśmy drzwi a dwa to żal nam było małego oseska oderwanego od piersi matki, który siedział przed nami całkiem załamany. Był to małpiszonem zupełnie innej rasy niż Kituś. Miał duże oczy i melancholijny wyraz twarzy. Nadaliśmy mu Inie Maciuś i wpuściliśmy do klatki, gdzie zasiadł na grzędzie niczym kłąbek nieszczęścia. Wyjęliśmy go z klatki i usadowiliśmy na pobliskim drzewku, ale siedział na nim tak bezradnie jak w klatce i nawet o krok nie ruszył się z miejsca. Nie wyciągnął nawet swej chudziutkiej łapki po ananas czy soczysty banan. Podczas wieczornej inspekcji krzyknąłem uradowany, ze jednak Maciuś zjadł wszystko, bo  choć siedział tak samo  jak wcześniej to jedzenie zniknęło. I właśnie gdy dzieliłem się z Toba tą radosna nowiną, usłyszałem nad sobą dobrze mi znany skrzek i chlusnął mi na twarz kawałek bananowej skóry. W odpowiedzi na taki postępek aż do później nocy zastawiałem wkoło domostwa … druciane wnyki. Efekt był taki, ze jak nazajutrz wieczorem wracaliśmy z pracy, sam osobiście miałem swój wnyk na szyi, a przebiegłe małpisko bujało się nade mną z szatańska radością i już nie skrzeczało lecz piszczało i wiło się po prostu ze śmiechu.