Tagi: wspomnienia
17 kwietnia 2015, 17:24
Wszystko wraca do normy. Naszemu Piętaszkowi skończyła się benzyna w zapalniczce i przyszedł do nas, aby mu nalać z kanistra. Byliśmy zajęci więc przekazaliśmy kucharzowi życzliwego Piętaszka. A nasz zacny kucharz stwierdził, ze dzikich obsługiwał nie będzie. Więc jeszcze raz powtórzyliśmy co ma zrobić, a on drugi raz to samo odpowiedział, dodając, ze możemy go wywalić … więc wywaliliśmy go. Na jego miejsce przyszedł nowy kucharz, czarny i dziki, ale kucharz. W dżungli istnieją drzewa, które rosną z góry do dołu, są to tzw. Figowce, których dziwny żywot przebiega tak: Przeniesione w ptasim dziobie maleńkie nasionko osadza się na konarze drzewa. Tutaj kiełkuje, przebija naskórek, zapuszcza korzenie w głąb drzewa, a na konarze powstaje niewinna „jemioła”. Wypuszcza ona drugi rodzaj korzeni, które najpierw kołyszą się w powietrzu i wydłużają stale. Korzeni tych ciągle przybywa, grubieją one i otaczają drzewo. Nastaje czas, gdy Figowiec tworzy ze swych korzeni rurkę, w której jak w trumnie zamyka żywiciela. Trumna ta nieustannie grubieje i zaczyna dusić ofiarę. Pomyślałem, ze w każdym Figowcu mieszkają duchy. Wystarczyło, ze na taki Figowiec skierowałem aparat, a statyw o cos się zaczepił i z całym aparatem lądowałem jak długi na plecy. Statyw się łamał, klisza wylatywała i pękała, a mnie osobiście cos brzydkiego strzykało w kuperku. Pamiętam jak po dniu wyjątkowo dusznym i bezwietrznym wracałem do domu, buchnął na mnie jakiś przeraźliwy zaduch. Chodziło o fetor padliny i to w najbardziej wyszukanym wydaniu. Wyczułem, że płynie on po ścieżce jak potok Wystarczyło lekko pociągnąć nosem, a łatwo stwierdzić, że tu jest, a tu już go nie ma .. co stwarzało możliwość pójścia jego tropem. Zabawiłem się w pieska i po chwili zobaczyłem idących przede mną, po tej samej ścieżce zgrabną parę tubylców. Byli chyba na święcie zabicia bawołu, bo na plecach dźwigali dwa potężne kosze bogato ozdobione aureolą much. Jakby tych wrażeń było mało to jeszcze kucharz. Nie dał wiary naszym przesądom, że mięso kurze musi być świeże i schował przed nami w tajemnicy, żeby w upale należycie skruszało. Podejrzewaliśmy go nawet, że co chudsze kury przed nadzianiem na rożen, kiedy nikt nie widzi, faszeruje swa własną firmowa mieszanka ze starannie uduszonych pędraków. Puszeczki sardynek otwierał tasakiem, nie przejmując się ,ż e ta cenna ryba po takim otwarciu zwisa z sufitu, a oliwa obsikuje ściany. Herbata, to dla niego był gorący płyn o lekko czerwonym zabarwieniu, więc gdy zabrakło jej w puszce, podał nam rozcieńczony wodą sok malinowy o temperaturze bez mała stu stopni. Po jednej malej awanturze o zapalniczkę, coraz to częściej narzekaliśmy na żołądki.