Tagi: twórczość własna
29 maja 2014, 13:23
W tej mojej piekielnej otchłani, w łagodnym powietrzu, wydawało wyczuwać się zgniliznę. Jej intensywność zbliżała się z prędkością wichrów. O rany padlina mnie atakuje! – Ty tutaj – krzyknąłem , aczkolwiek mogłem się domyślić. Jak zwykle przypominasz podróżnego wędrującego bez celu, pełnego wahania, zobojętniałego i niepewnego. Przypomniał mi się pewien dzień, pływaliśmy sobie łodzią. Kierunek nasz nie był sprecyzowany, ale chcieliśmy przeżyć coś fajnego. Był delikatny wiatr, wdzierające się fale swymi językami czesały zielone wodorosty, które razem z muszlami pokrywały deski naszego pokładu. Ty, jako minister od braków finansowych, zacząłeś wygłaszać smutną niemal pogrzebową mowę, mowę rozbitka na rozbitym statku. Raczej był to monolog, ja do powiedzenia nie miałem nic. Wiedziałem, że mamy małe możliwości. Wyglądaliśmy jak drobne, zagubione postacie, beznadziejnie brnące na oślep, przez mgłę sennego koszmary. W ferworze mówcy nie spostrzegłeś nawet, że jeden z morskich bałwanów wspina się nieco wyżej po pokładzie i, korzystając z drożności nogawek, wylewa Ci się dekoltem. Nagle chyba Cię oświeciło, bo oczy zapłonęły niczym latarnie a trzepot rzęs zwiastował przylot upragnione myśli, Wyciągnąłeś, starą, zniszczoną niczym zmywak na rencie, mapę. Wtedy i ja dostrzegłem małe, kolorowe plamki, po których wodziłeś kościstym, jak przekąska sępa palcem. Te kolorowe plamki leżały przed nami ciche i milczące niby tajemnicze sfinksy. Wszystkie wabią ku sobie tysiącem niewiadomych przygód. Tylko czy jesteśmy gotowi na przygodę?, nasza łajba nie … od czego w końcu mam Ciebie, a Ty masz pomysły, głupie to głupie, ale są. Widzę, że wybrałeś zieloną plamkę?! Pomyślałem, że taka zielona może przyjąć nas życzliwie. O nie, w tej brązowej przeczuwam klęskę, w różowej zagładę, aczkolwiek kusi. Zresztą co będę wybierał, z Tobą życie narażone jest nawet po śmierci, nigdy niw wiedziałbym czy do końca umarłem. Z tym jednostronnym garbem, w berecie na bakier, w szerokich spodniach, w których fałdy luźno obijały się o wychudzone nogi, przyciągasz przeznaczenie – nie jasne do końca. Głowa kiwa Ci się obojętnie z boku na bok, a Ty sam bez przerwy mamroczesz do siebie, niezrozumiale i bez związku. Teraz i ja zacząłem debatować, którą kolorową plamkę wybrać, ta gra zaczęła być fascynująca.
- może Chiny? – zapytałem bardziej sam siebie
- nie, tam jest duży tłok, tłoku nie lubimy – palnąłeś automatycznie
- no to może Anglia – wypaliłem bezmyślnie
- z Anglikami trudno się dogadać – zacząłeś wywód – widzisz oni piszą : „through”, czytają: „sru”, słyszą „Poland”, do księgi urzędowej wpisują „Rosja” i zamykają granicę na kłódkę.
Pomyślałem, że masz rację, zdamy się na ślepy los. Jeszcze raz zerknąłem na mapę, lub to coś, co z niej zostało. I zobaczyłem fioletową plamkę. Mrugała do mnie kusząco, tak jak przystało na prawdziwą kokietkę. Im dłużej na nią patrzyłem, tym wyraźniej mrugała. Ogarnęło mnie jakieś dziwne podniecenie. Spojrzeliśmy na siebie. Na Twojej spokojnej i prawie obojętnej, pomarszczonej twarzy koloru czerwonej cegły, pod czupryną gęstych i brudnych włosów nie było widać napięcia. Wiedziałem jednak, że myślimy o tym samym. Mimochodem zerknąłem w lustro, albo coś, co raczej było nim kiedyś. Rękawy mojej koszuli są niewiele za łokieć, porcięta niewiele za kolana. Na każdej nogawce mam po pięć wyraźnych kantów, bo muchy gryzły i podczas prasowania ich w łóżku spałem mało spokojnie. Dobrze, że wcześniej kupiłem tanie wdzianko na pobliskich straganach. Ubranko w tym gatunku prowadzi raczej na użytek … w trumnie. Nikt jednak nie śmie zaprzeczyć, że jest z igły nowe i ma kant jak brzytwa golibrody. Przebrałem się w nowe szatki i wyglądałem super. Ty stałeś jak kamienny posąg, ożywione były tylko twoje oczy, które świdrowały moją postać z góry na dół. Po kilku minutach otępienia zapaliłeś cygaro, a w raz z dymem odpłynąłeś w dal. Nastała chwila skupienia, gdy nagle, nie zdradziwszy się żadnym, nawet najmniejszym szelestem, wyrasta przed nami …jakiś upiór. Przyczaił się jak zjawa. Miał twarz kościotrupa. Wyszczerzył swe spróchniałe zęby i aby było ciekawiej mówił głosem charczącym, jakby prosto z grobu:
- Witam dostojnych panów, zapraszam na swój pokład – wycedził.
Dopiero teraz zobaczyłem, ze przy naszej starej , przeciekającej łajbie kołysze się większy, mroczny statek. Koniec Twojego birmańskiego cygara sterczącego zawadiacko spod szczeciniastych białych wąsów i orlego nosa żarzył się odrobinę zbyt jasno, być może byłeś zbyt swobodny ale jakbyś popad w pozorną obojętność. Trąciłem Cię łokciem i po krótkiej chwili powędrowaliśmy na statek zjawy. Łajba widmo przypominała raczej jakaś ogromną kostnicę zbiorowego chowania niż kajutę. Sugestię tą potęgował fakt, że w owej kostnicy stoją lichtarze i pomalowane na czarno prycze-katafalki, które zapomniano sprzątnąć po niedawno tu odprawianym pogrzebie. Jest to jakby tajemnicza, pływająca świątynia i przybyła tu po to z za morza, aby nas porwać w zaświaty. Jakieś niewidzialne moce podniosły kotwicę a ręce widma prowadzą na morze. Ogarnął mnie lęk, koszmarne wizje snują się po statku. Tak!, tylko z Tobą mogę doznawać takich emocji, które są w stanie spłynąć nogawkami ze środkowej części spodni.