rejs 3
Tagi: wspomnienia
19 czerwca 2014, 17:41
Witaj przyjacielu, znowu przybiegłeś do mnie? Co Cię sprowadza ?
Jakoś dziwnie wyglądasz. Taki wystraszony jakiś jesteś ?! Tak mocno zacisnąłeś dłonie, aż napięte kłykcie w poświacie mojej latarni, przybrały kolor kości słoniowej. Opadłeś z sił, jesteś jakby zmęczonym i zniechęconym człowiekiem, któremu zbrakło młodzieńczej wiary, człowiekiem, który zbyt długo dźwiga zbyt wielki ciężar. Nie musiałeś tak biec, ja już wiem o tym wypadku za rogiem twojej chaty, byłem już na miejscu kraksy. Widziałem nawet jak nagle jeden z trupów mrugnął powiekami i zwymiotował, wkrótce wszystkie trupy poszły w jego śladem i też wymiotowały. Nie blednij tak, to była śmierć kliniczna. Przez kilka godzin ich bezbronne umysły miotały się uwięzione w bezwładnej stygnącej kupie ciała. Ludzie w około wzywali Boga, Maryje i co bardziej popularnych świętych …a gdzie pomoc i ratunek? Czemu twarz pobladła Ci jak płótno? Pamiętasz może ten dzień, w którym wracaliśmy z pięknej wyspy na nasz Statek Śmierci ustawiony na tle czerwonego słońca. Nasza łajba wyglądała jak kandydat – elekt na morze wraków …czy jak to się nazywa martwych statków. W pewnym momencie podskoczył do nas bosman, głos miał spokojny, dostatecznie bezosobowy, z nutą ledwie dostrzegalnego zdenerwowania i powiedział, że niejaki podróżujący chińczyk umarł. – Umarł?!! – zapytałeś pospiesznie, ale bez emocji – na co umarł? – dodałeś jakby bardziej zainteresowany. – Na morska chorobę umarł, będzie zaszyty w worku i uroczyście wyrzucony za burtę. Ponoć nic nie brał do ust, a wręcz przeciwnie, ubywało go jak gdyby na raty i teraz po prostu się skończył. Widziałem w życiu wiele trupów – te woskowe policzki, puste spojrzenia matowych oczu, postacie jakby bez kośćca w nieforemnym ubraniu. Kapitan stanął i zaczął przemowę. Głos miał niski, niemal grobowy, ciemne głęboko osadzone oczy błyszczały po obu stronach orlego nosa. Z gadki wyłapałem, że według wierzeń, nieboszczyk wyrzucony za burtę błąka się jak głupi po morzu i nie może trafić do raju ni jak . To zaś jego błąkanie jest zgubne, nie tylko dla duszy jego, lecz też dla duszy tych, którzy temu wleczeniu nie potrafią zapobiec. Łapiąc powietrze na czas do płuc, oświadczył również, że drogie ciało naszego przyjaciela – no tu chyba istnieją granice kretyństwa – może płynąć dalej na statku jedynie wówczas, jeżeli zostaną spełnione cztery nieodzowne warunki : - primo – zostanie uiszczona zapłata za dostarczenie dwóch trumien średniego formatu; secundo – pokryte zostaną koszty kwasu, cyny, benzyny i robocizny zużytej podczas lutowania wewnętrznej metalowej trumny; tertio – zostaną pokryte koszty gwoździ potrzebnych do zabicia zewnętrznej trumny drewnianej; quarto – zostanie opłacony transport jednej sztuki zwłok męskich według taryfy przewidywanej w rubryce „trupy”.
- Nieboszczyk przecież zapłacił za podróż z chwilą wejścia na pokład – zamruczałeś raczej pod nosem
- Nieboszczyk, owszem, zapłacił ale za przewóz swojego ciała, póki jeszcze żył. Żywy pasażer jednak przestał podróżować, a zaczyna podróżować nieboszczyk – wyjaśnił. Niby to takie logiczne a ja zatrzymałem się w tępocie, mówił do nas jak do imbecyli, tak też pewnie wydedukował z naszych rozdziawionych gęb. Popatrzył na nas żałośnie i kontynuował dalej:
- To nieboszczyk, który podróżuje na gapę… i dalej tak w żadnym wypadku podróżować nie może. Musimy więc wytypować komisję, która przetrząśnie bagaż nieboszczyka i sprawdzi naocznie, czy nie zawiera on przypadkiem gotówki umożliwiającej pokrycie kosztów za primo, secundo, tertio quarto. Do tej komisji wytypowali Ciebie, a mi kazali się przyglądać. Nawet ucieszyło mnie to. Pojęcia nie mam, do czego mi to potrzebne, ale wszelkie oglądania zawsze uważałem za wysoce użyteczne. Jednak po kilkukrotnym przetrzaśnięciu wszystkiego, co się dało, komisja nie znalazła w bagażu denata niczego innego prócz bardzo brudnej bielizny, obiadowych rybek chomikowanych na czarna godzinę i trzech pocztówek przedstawiających skąpo odziane niewiasty, które stary zbereźnik – nie wiadomo, po co – zabrał ze sobą w drogę. Po minach zebranych, widać było, że doskonały interes szlag trafił, co było zgodne chociażby z moja biografia. W tej sytuacji zszycie drogiego ciała w worek znowu zawisło na włosku. I już okrętowy krawiec zaczął brać miarę, i już widziałem swą duszę błąkającą po bezkresnym oceanie… gdy ktoś rzucił nowy pomysł – aby zebrać wśród siebie kwotę potrzebną na pokrycie wydatków : primo. secundo, tertio i quarto. Niezbędną kwotę udało się w miarę szybko zebrać, w wyniku czego nasz zacny nieboszczyk, zamiast do worka i za balustradę wędruje do cynkowej trumny i wraz z kilkoma miskami napełnionymi jadłem, zostanie wystawiony na publiczny pokaz. Dla nadania bardziej makabrycznego nastroju tej scenie, jaśniutkie dotąd niebo przybrało czarną barwę. Nadciągnęła wielka prawdziwa burza, na prawdziwym oceanie. Za godzinę woda wtargnęła na statek, i namyślała się – rzekłoby się - przez chwilę, a potem – gdy doszła do wniosku, że nie wgniecie statku – rzuciła się do ucieczki każdą dostępną jej drogą. Przez prawą i lewa poręcz sunęły wielkie jej wodospady. Od czasu do czasu – po mniejszych falach zbliżał się do nas tak zwany olbrzym – samotnik, który królował wyraźnie nad resztą. Widać, jak ponad inne fale unosił hardo swą królewską grzywę. Sztorm miast słabnąć, wzmagał się z godziny na godzinę, by pod wieczór osiągnąć siłę huraganu. Budzony co chwilę jakimś piekielnym hałasem wierciłem zaspanymi oczami i nadsłuchiwałem. Przyszła mi do głowy cała gama nieboszczyków, którzy zejdą z tego padołu na chorobę morską. W przerwach na rozmyślenia sprawdzałem, czy słona woda nie zalewa mojej bielizny, i czy w niej nie chlupie. Inni pasażerowie słychać było, że jęczeli i od czasu do czasu wylatywali z łóżek, podczas gdy ich bagaże jeździły na podłodze jak taksówki w mieście. Jeździły dziko, bez czerwonych i zielonych świateł – toteż co chwila był karambol. Coś zatrzeszczało, coś zaskrzypiało i rozpadało się w drobiazgi.
- Ładnie musi teraz wyglądać nasz nieboszczyk w trumnie – wpadła ci nagle do głowy makabryczna myśl – gdzieś niedaleko nas, tuz za ściana, powstaje w takt chwiejby na swe sztywne nogi i kiwa się jak żywy. Słyszysz!.... cos tak nagle łomotnęło?
- To chyba runął katafalk – oczami wyobraźni już widziałem, jak trumna zleciała i pękła. Z trumny wypadł nieboszczyk i – mimo tylu starań – sturlał się za burtę do morza.
- Nie, to sąsiad wypadł z łóżka, a wyleciał z takim… odrzutem że nie zdążył się nawet …obudzić w nocy.
Dopiero następnego dnia ukazała się wąska smuga lądu. Nagle, jakby na rozkaz wielkiego kapłana, ulewa ustała, chmury rozstąpiły się na prawo i lewo – błysnęło słońce. Nareszcie!!!!!
Dodaj komentarz