Rejs 22
Tagi: wspomnienia
20 lutego 2015, 20:41
W trakcie prac robiliśmy pamiątkowe zdjęcia. Było ich bardzo dużo, a wśród nich także portrety naszej siły roboczej. Po zrobieniu odbitek nadszedł dzień, w którym chcieliśmy je wręczyć. To pierwsze portrety w ich życiu. Wszystkie nasze dotychczasowe modele ustawili się w rzędzie a Ty z piersią dumnie wypięta wręczyłeś im portrety. Modele – owszem – pobrali portrety do łap, lecz wcale na nie patrząc, opuścili łapska i uśmiechali się do nas bezradnie. Gdy podnieśliśmy im łapska i pod sam nos podstawiliśmy portrety, z grymasem boleści na twarzy wykrzywiali głowy i patrząc na emulsję, przeraźliwym zezem, nie wiedząc przy tym – jak się okazuje – nie widząc ..niczego. Zaraz po chwili odwracali papier w wyraźnej nadziei, że może po drugiej stronie zobaczą cos ciekawego. Popełniliśmy błąd dając każdemu jego własny portret, a oni z braku luster i klarownej wody, nie znają swoich twarzy. Pomyśleliśmy, że trzeba Zamienic portrety, to może wtedy rozpoznają kolegów. Niestety jednak nie o to chodziło. Nawet fotografie cudzych, dobrze znanych im twarzy nie zrobiły na nich wrażenia. Nie potrafili jeszcze odczytać obrazu, który jakiś czarownik z trójwymiarowej przestrzeni przeniósł na jedna płaszczyznę. Na to aby w przedmiocie tak płaskim jak papier, widzieć nie ów papier, lecz głowę człowieka potrzeba – jak się okazało – wysiłku, ćwiczeń i czasu. A to wcale nie takie łatwe jak nam się wydawało. Edukacja naszego lokatora też szła nam jak z nosa po dużej dawce antybiotyku. Nadal był zły, zgorzkniały i krnąbrny. Stroił wściekłe miny a w razie skarcenia obrzydliwie skrzeczał, pluł, wierzgał i gryzł. Sprzężenie mózgu i nerwów z przewodem pokarmowym było u niego tak sprawne, ze na każdy chwyt edukatora dostawał rozwolnienia, i zamiast kontynuować naukę edukator musiał biec do rzeki aby się umyć. Wstrętny małpiszon – na domiar złego – bał się wody jak ognia, tak że przy próbie wykąpania go, nieczystości nie tyle ubywało, co przybywało w szybkim tempie a woda w rzece robiła się mętnawa. Jeden z naszych modeli przyniósł nam do tego jeszcze młodziutką łasicę, która wsadziliśmy jako sublokatora do klatki pupilka. Abstrahując od tego, ze ten cholerny nowy lokator już przy próbie podania kolacji ugryzł mnie w palec, musiałem stwierdzić z żalem, ze współżycie łasicy z małpą nie układało się dobrze. Perspektywa rzeczy gorszących – co tu ukrywać – wisiała nad wspólną klatką. Pamiętasz, jak podczas poobiedniej sjesty położyłem się pod drzewem, i już prawie zasypiałem, gdy nagle usłyszałem nad sobą podejrzany szelest. Otworzyłem oczy, niemal struchlałem z przerażenia i – szczerze mówiąc - niewiele brakowało bym poszedł w ślady naszego Kitusia. Otóż na wysokości około 3 metrów nade mną zwisał w pozycji pionowej jakiś wąż. Wąż był pięknie zielony i niegruby, lecz miał taka niekończącą się długość, że widziałem więcej węża niż gałęzi. „Chla, lo chla’ – wołali bardzo głośno nasi przerażeni modele, bo te węże SA tak jadowite, ze jednym ukłuciem zabijają ofiarę. Pod wieczór, gdy uradowany cudownym ocaleniem, kroczyłem sobie beztrosko po ścieżce, coś jakby tłuczone szkło rozdzierało mi rękę. Byłem przekonany, ze to chyba tygrys odgryzł mi łapę po sam łokieć, ale o dziwo zamiast tygrysa zobaczyłem jedynie jakąś niewinnie wyglądającą roślinkę, której nieopatrznie dotknąłem.. „Chla” – zawołali nasi modele, z czego wnioskując, że „chla” oznacza „truciznę” znowu zobaczyłem śmierć przed oczami. Ręka puchła mi w oczach, a ból nasilał się z każda sekundą. Po chwili na skórze wystąpiły bąble, które rosły szybko i pękały jak bańki mydlane, strzelając przy tym fontannami wody. W następnym punkcie programu nie tylko w poparzonym miejscu, lecz także obok krew pięknie czerwona wybijała się przez skórę wielkimi kroplami. Jedyną radą, według modeli, było zanurzenie łapy w strumieniu i tarcie jej szorstkim kamieniem. Co też zaraz uczyniłem. Od tarcia kamieniem łzy napływały mi do oczu, lecz w pewnym momencie, mimo piekielnego bólu parsknąłem głośnym śmiechem. Pomyślałem sobie o opowieści jak jeden z modeli, zagnany do lasu za pilna i wiadoma potrzebą … usiadł nieopatrznie na takiej pokrzywie. Parskałem śmiechem na sama myśl, o tym, jak on biedny musiał wyglądać przy tej praktykowanej obecnie przeze mnie terapii .. pocierania kamieniem.
Dodaj komentarz