Rejs 21


Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
03 lutego 2015, 18:27

 Pamiętam jaki nasz zamek był piękny i warowny, wrąbany w bambusowe zasieki. Nazwaliśmy go Szałasówka, chociaż zawierał dwie izby i werandę. W przeciągu kilku dnie powstało trzy takie, no może mniej wypasione, Szałasówki z przeznaczeniem na kuchnię i dla ekipy. O jedzenie nie musieliśmy martwić się, gdyż na słoniach przyciągnęliśmy cała masę puszek i sucharów. Rozpoczął się dla nas jakby nowy rozdział życia.  Nasza warownia wzbogaciła się o jednego nowego mieszkańca, młodziutkiego małpiszona rezusa z rodziny  Makaków – widać go nie chciała. Otrzymał od nas imię Kiciuś i do czasu sklecenia jakiejkolwiek klatki, miał ręce i nogi związane postronkami łyka. Kotłując się w trawie, wodził dookoła wielkimi ślepiami pełnymi zarówno strachu, nienawiści i wściekłości. Gdy próbowałem go brać na ręce i przytulic jak psinkę, stawał się niedostępny z obu stron swojego ciała. Od przodu stawał się bezczelny i gryzł mnie w palce , od tyłu stawał się nieszczelny i brudził mi rękę z nadmiaru emocji chyba. Życie zaczęło rozkwitać. Jeden z nowo przyjętych robotników cierpiał na łuszczycę skóry i wyglądał jak ryba poddawana skrobaniu. Mogliśmy z nim pracować tylko w dni bezwietrzne, bo nawet najmniejszy podmuszek wystarczył, aby pokrywające jego ciało płateczki-łuski  ulatywały w przestrzeń całymi tumanami i później przez godzinę musieliśmy trzepać swoją odzież i wyczesywać z czupryn pseudo - łupież.  Kiciuś został osadzony w dużą klatkę, lecz nadal był nieufny, zły i ponury, szczerzył na nas zęby gdy tylko zbliżaliśmy się do klatki, jego edukacja musiała poczekać. Zasze ciocia mówiła, ze liczba trzynaście przynosi pecha, nigdy się jednak nad tym nie zagłębiałem. Nie byłem przesadny, jednak pewnego dnia sam zacząłem wierzyć w feralność trzynastki. Pierwsze z nieszczęść zwaliło się już o świcie i było jak grom z błękitnego jak woda nieba. Ze świeżo otwartej puszki zamiast wieprzowych nóżek, wylazły jakieś świńskie uszy, i to w stanie zupełnego już rozkładu. Powietrze w całym zamku zmieszało się z odorem zgnilizny ciał. W drodze do pracy wypadł mi z kieszeni, jakże ważny przyrząd, ołówek. Posłałem więc naszego Piętaszka do odległej już o trzy kilometry Szałasówki, po zapasowy ołówek. Sam w tym czasie próbowałem pisać agrafką. Nawet próba namaczania jej we krwi, która leciała ciurkiem z małego zadrapania, nie przyniosła efektów. Pozostało czekać na Piętaszka, a potem zaczynać pomiary od nowa. Następny kataklizm to igła magnetyczna, która po wyskoczeniu z łożyska, za diabła przez godzinę nie dała się tam wsadzić powrotem. W tym czasie gdy walczyłem z naprawą, znudzony robol przepadł razem z tyczką, a drugi pomocnik z zeszytem. Zamiast tyczki zobaczyłem przez lunetkę kawałek czekolady, która była niczym innym jak brązowym plackiem, to znowu rozpostarty nade mną baldachim przeciwsłoneczny był nad głowami murzynków, a ja prażyłem się cały jak kotlet na patelni i słońce wali mi prosto w lunetę. Po chwili, z nieznanych mi powodów, moi czterej ministranci od baldachimu  rozpoczęli jakiś dziki taniec i szarpali za kije w sposób tak niezgrabny, że te powypadały im z Łab a baldachim wylądował na moim łbie. Przez chwilę stałem w dżungli jak zjawa astralna podparta czterem kijami i szczelnie pokryta białym, śmiertelnym całunem. Zaraz też zrozumiałem znaczenie tańca, to ja sam w Sym zamyśleniu  postawiłem lunetkę w samym środku mrowiska, i roje czerwonych mrówek, do błyszczącego kawioru podobne, ciągnęły po wszystkim co sterczało w pobliżu, pod górę, w zamyśle zemsty za mój nieszczęsny wybór. W drodze do warowni, natknąłem się na jakieś niepozornie wyglądające roślinki. Nasionka miały kudłate, takie podobne do rzepu, no niby nic takiego. Wszedłem w te roślinki mając na sobie cieniutkie, elegancko skrojone spodenki … wyszedłem w potężnych, kudłatych portkach kowbojskich, które były w nogawkach i siedzeniu tak grube, że ledwo przebierałem nogami. Próba oskubania tych portek była wręcz beznadziejna, bo kłębowisko tych złośliwych nasion, jak kłębowisko malutkich, ostrych haczyków wędkarskich, przyczepiało się nawet do palców. A po oderwaniu tylko czyhało na to,  by się do czegoś przyczepić ponownie. Do domu wracałem nie tylko w grubych portach, ale i w dość okazałym futerku, które budziło w Tobie nie tyle podziw, ile śmiech. Mój kielich goryczy dopełniła wiadomość iż kolacji nie będzie, bo nasz nędzny kucharz skarżył się na grypę, a idąc do łóżka,  zobaczyłem w nim … kotkę jednego z brudasków, która postanowiła okocić się na mojej poduszce.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz