Rejs 18
Tagi: wspomnienia
15 listopada 2014, 14:09
Pamiętasz?!, dopiero czwartego dnia zjawili się jacyś wyszczerzeni nagusie. Tak sobie pomyślałem, że tutaj nawet bieda jest uśmiechnięta, i choć nie ma nic, to i tak sporo: klimat, który nie wymaga butów ani ubrań, tropikalne owoce, które rosną same, i nawet nie trzeba mieć własnego ogrodu – wystarczy podejść i rwać, a na obiad zawsze zostaną ryby, lub coś przypełźnie. Wśród tych nowych nagusów nie ma już takich asów jak I-Blin, I-Tumi ale w obecnej sytuacji cieszą nas nawet wybiórki, które choć trochę potrafią odróżnić tyczkę od taśmy. Znajomych i nieznajomych oferm schodziło się coraz więcej, a a pod wieczór, krzycząc głośno z radości i płosząc kury po drodze, biegliśmy przywitać naszego Piętaszka I-blina. Wrócił! Gdy on jest z nami nie straszne są dla nas ani te stare ani te nowe ofermy, z nim przejdziemy nawet piekło. Ale, ale w szeregu między nagusami stał jakiś szczególnie wytworny dżentelmen, który rzucał się w oczy zamaszystymi wąsami, ozdobną dzidą i wykwintnym strojem. Miał on na głowie nieco spleśniały, ale szeroki kapelusz i choć prawie nagi, trzymał w lewej ręce parę nowych, błyszczących w słońcu lakierków. To nie był jeszcze koniec. Miał tupet jak taran – co to jest? Tupet jak taran to taki rodzaj narządu psychologicznego do pokonywania trudności. Obok dżentelmena, o długich, choć polepionych, rozpuszczonych włosach, obnażonych piersiach i ciemnobrązowej karnacji. Miała tyle miedzianych bransoletek na rękach i nogach, tyle pierścieni na szyi, ze wszystko to brzęczało i dzwoniło, gdy się tylko ruszyła. A ruszać się bidulka musiała, bo dźwiganie olbrzymiego kosza na plecach i miedzianych ozdób przekraczało jej kobiecą siłę. Piętaszek objaśnił nam, że pan I-Bej pyta, czy jego żona A-Bej może zamieszkać z nim w szałasie. Coś mi się zrobiło nie tyle w umyśle co w całym jestestwie. Może nawet bardziej w jestestwie, bo umył brał nikły udział a inne fragmenty anatomii podpowiadały w błyskawicznym tempie, ze zgodziłem się nawet nie pytając Ciebie o zdanie. I tak doszło do tego, że pani A-Bej została jak gdyby miedzianą maskotką mierniczej ekipy. Dźwigała ona na sobie chyba ze sto dniówek swojego biednego męża - może też przyszła tu po to by mu te jego dniówki kontrolować. Z relacji Piętaszka dowiedzieliśmy się tez sporo o sobie. Otóż ponoć poprzednią ekipę ganialiśmy do pracy zbyt niemiłosiernie, przerwy obiadowe były za krótkie, żądaliśmy ciągłego rąbania tasakami i łażenia po wodzie. Do tego pyskowaliśmy głośno i ordynarnie, w sposób można by rzec grubiański, któż mógłby dłużej wytrzymać z tymi psami bez serca i litości. O twarzy, kurza piękna i blada! Nasze przekonanie, że odnosiliśmy się do nich niby te dwa święte Franciszki legło w gruzach. Legło też nasze głębokie przekonanie i wiara, że jak te dwa mięczaki i gamonie łamaliśmy odwieczną kolonialną brutalność, że jak te dwa świetlane, do aniołów podobne postacie wiedliśmy do historii odnowienie świata – na nic to. Nic nie wiedzieliśmy o duszach naszej siły roboczej i wzięła nas ochota by trzasnąć w pioruny tę całą etnologię. No cóż nie była to pora na rozmyślanie, tylko na gwałt za nadrobienie zaległości, jakie narosły w programie pracy w skutek czterodniowej absencji kultury.
Dodaj komentarz