Rejs 28


Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
06 marca 2015, 19:11

 Pamiętasz jak Indochińska glina była śliska, bardziej jeszcze od lodu. Pamiętam jak stanąłem  na stoku obficie wyłożonym taka gliną i pragnąłem jedynie o trzy kroki przesunąć teodolit, spostrzegłem w sposób nie pozostawiający żadnych złudzeń, że już nie stałem i nic nie przesuwałem, lecz po prostu jechałem, i to z niesamowitym przyspieszeniem. Nic mi przy tym nie pomagało, ze leżąc na boku, robiłem się sztywny jak ten ojciec kościoła wykuty z kamienia na swym sarkofagu, bo takiej to właśnie bogobojnej pozie sunąłem coraz to szybciej po glinie. Jeszcze trzy czy cztery krzaki minąłem po drodze i z głośnym pluskiem wjechałem do rzeki, a teodolit – choć z jawnym opóźnieniem – kąpał się zaraz za mną. Gdy szliśmy dalej do pracy doleciał  do nas jakiś głośny tętent. Wyraźnie było słychać łamanie gałęzi, szum liści i odgłosy przesuwania się na przełaj przez dżunglę, jakiś potwornych ciężarów, pod którymi ziemia trzeszczała i dudniła. Pomyślałem wtedy – Koniec już z nami ta nieszczęsna królowa, pragnąc pomścić stłuczoną na schodach część ciała, wysłała na nas czołgi, Oczyma wyobraźni widziałem jak jadą, jak wszystko tratują i kierują na nas swe lufy. Ba, słyszałem już nawet, jak Graja archanielskie trąby… tak trąby to nie tylko słyszałem ale i po chwili widziałem jak przyrośnięte do dziesięciu słoni prują z szumem gąszcze. Słoniska nie były dzikie, bo miały na grzbietach potężne kosze, w których coś transportowały. Piętaszek objaśnił nam, ze SA to królewskie słonie i wiozą królowi ryż, który ściąga od swoich poddanych jako należny mu i uświęcony podatek. Jakby nam mało tego dnia było wrażeń, to jeszcze ten głupi nagus, pragnąc nas pocieszyć po stracie jednej małpy, przyniósł nam drugą. Właściwie to nie tyle przyniósł, ile sprzedał, bo za dostawę zwierzęcia wystawił rachunek i odmówił nawet udzielenia rabatu oraz gwarancji za należyte funkcjonowanie towaru …ale w gratisie przytachał banany. Początkowo chcieliśmy go wyrzucić za drzwi razem z ta małpą ale raz, ze nie mieliśmy drzwi a dwa to żal nam było małego oseska oderwanego od piersi matki, który siedział przed nami całkiem załamany. Był to małpiszonem zupełnie innej rasy niż Kituś. Miał duże oczy i melancholijny wyraz twarzy. Nadaliśmy mu Inie Maciuś i wpuściliśmy do klatki, gdzie zasiadł na grzędzie niczym kłąbek nieszczęścia. Wyjęliśmy go z klatki i usadowiliśmy na pobliskim drzewku, ale siedział na nim tak bezradnie jak w klatce i nawet o krok nie ruszył się z miejsca. Nie wyciągnął nawet swej chudziutkiej łapki po ananas czy soczysty banan. Podczas wieczornej inspekcji krzyknąłem uradowany, ze jednak Maciuś zjadł wszystko, bo  choć siedział tak samo  jak wcześniej to jedzenie zniknęło. I właśnie gdy dzieliłem się z Toba tą radosna nowiną, usłyszałem nad sobą dobrze mi znany skrzek i chlusnął mi na twarz kawałek bananowej skóry. W odpowiedzi na taki postępek aż do później nocy zastawiałem wkoło domostwa … druciane wnyki. Efekt był taki, ze jak nazajutrz wieczorem wracaliśmy z pracy, sam osobiście miałem swój wnyk na szyi, a przebiegłe małpisko bujało się nade mną z szatańska radością i już nie skrzeczało lecz piszczało i wiło się po prostu ze śmiechu.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz