Rejs 26


Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
04 marca 2015, 18:38

 Wiesz właśnie myślałem nad często używanym określeniem „Co za małpa” i przypomniało mi się jak pewnego razu podbiegł do nas kucharz z wiadomością, ze Kituś uciekł. Pomyślałem wtedy, uciekł to uciekł, dobrze się stało, bo i tak chcieliśmy go wypuścić. Jego edukacja i tak nie rokowała większych nadziei, i lepiej się stało, ze sam sobie poszedł. Nikt nie będzie nam stroił obelżywych min, NIK nie będzie skrzeczał nad uchem, zwłaszcza w tym dniu gdzie mieliśmy w planach królewską ucztę na werandzie. Nasz wierny Piętaszek bowiem ustrzelił jedną z kur, które przywieźliśmy ze sobą na słoniach i które w półdzikim stadzie kręciły się wokół naszego domostwa. Pamiętam jak już siedzieliśmy na werandzie, jak wszędzie roztaczał się zapach pieczeni, jak kucharz wnosił już półmisek, jak dziabię już widelcem w pieczyste …  gdy nagle cos kudłatego mignęło mi w oczach a pieczeń zniknęła z półmiska jakby piorun strzelił. Za werandą zapadła już dawno ciemność, ale wyraźnie widzieliśmy jak błyszcząca tłuszczem pieczeń wspinała się po drzewie. Jak pruła z szumem liście i wreszcie wysoko na szczycie bambusa obok dwóch iskrzących ślepi bujała się nad nami z triumfującym skrzekiem. Och ten Kituś, po stracie pieczeni, która dosłownie uciekła mi z widelca, łza kręciła się w oczach. Jeden kucharz cieszył się, ze małpa wróciła, ale też zaraz został ukarany, bo jedna z odgryzionych kości, które sypały się na daszek werandy, podbiła mu oko. Kituś, którego kiedyś jak złego ducha przywołaliśmy z puszczy, i nie umieliśmy wysłać z  powrotem zasmakował – jak było widać – w ryżowych plackach, bananach, gęsich wątróbkach serwowanych do klatki na talerzu. Nie chciało mu się uganiać po drzewach za wiktem wielokrotnie skromniejszym, uznał  że to uwłacza jego godności i wolał bujać się nad naszym lokalem, ale stołować się raczej … w lokalu. Jako osobnik roztropny, przyjął zasadę, aby za żadne skarby nie włazić z  powrotem do klatki. Mogliśmy w niej stawiać menu najbardziej wykwintne, a on i tak dobrze wiedział, że do drzwiczek przywiązana jest nitka, i na takie naiwne kawały nie dawał się nabrać. Wiedział też, ze w tak dużym gospodarstwie jak nasze nie można bezbłędnie upilnować wiktu i śmiałych, często nocnych wypadach stołował się w sposób bardzo dla nas kosztowny. Gdy natrafił na dobra okazję zabierał nawet więcej, niż można spożyć na miejscu, i wśród pobliskich konarów organizował sobie podręczny barek, do którego potem od czasu do czasu wstępował na śniadanko. Najgorsze było to, ze kierując się węchem – jak widać zawodowym –zaczynał mylić wiktuały z  niektórymi elementami  męskiego odzienia i – dla przykładu – raz o świcie porozwieszał na gałęziach przy barze mocno już zniszczone Twoje skarpetki. Rozgryzał tez wszystkie nasze ołówki, wylewał atrament, a jednej nocy torebkę cukry przeniósł tak zgrabnie, ze torebka pękła a kilo czystego kryształu wypełniło moje łoże.

27 kwietnia 2015
Dziękuję, za pozytywny odbiór:)
Antoni
26 kwietnia 2015
hej

niezły artykuł pozdrawiam

Dodaj komentarz