Rejs 15


Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
28 sierpnia 2014, 14:33

 Dzień za dniem mija spokojnie a my bujamy się na hamakach. Zabijamy czas jedzeniem. Nasze menu jest dość ciekawe : w niedzielę – kapibara ( coś w rodzaju świnki morskiej ) , poniedziałek  -  rosół z bociana ( takiego z czerwonym dziobem ), wtorek – kajman ( kuzyn krokodyla ), środa – żółw ogrodowy ( naziemny, więc łatwy do zdobycia), czwartek – żółw błotny ( paskudnie śmierdzący), piątek, sobota i niedziela – różne ryby. Całymi dniami wspominamy. Czasem myślę, że wiele mówimy sobie za pomocą rąk – to taki nawyk. Pamiętasz jak nauczyliśmy się gestykulować, by naszą naga i czarna ekipę zaganiać do roboty? Nauczyliśmy się też coraz ochoczo  ciąć trawę. Cięliśmy i cięliśmy a droga od punktu pomiaru do bazy stawała się coraz dłuższa i to chodzenie zajmowało masę czasu. Moja niedożywiona furia przeistaczała się w stały stres, od tego chodzenia umysł przestawał mi działać a świat stanowił ciało obce. Po długim myśleniu wpadliśmy na pomysł „rowery” ! Z wielkim zapałem wypożyczyliśmy dwa używane rowery i puściliśmy się w dżunglę krętą, wąską i głęboką drogę- rynnę. Wymagało to iści cyrkowych zdolności. Nasza rynna raz pięła się w górę, a raz spadała na dół po stromym urwisku. Najpierw Ty opuszczony w dół pedałem zaczepiłeś o korzeń i zrobiłeś fikołka niczym najwyższej klasy akrobata, z Tą jedną różnicą, że walnęłoś na pupę aż zatrzeszczało a ja po paru sekundach poszedłem w Twoje ślady. Po dalszych próbach koła roweru przybrały kształt ósemek, pedały poodginały się do tyłu a my kuleliśmy na wszystkie cztery odnóża. Następny nasz cudowny pomysł to „samochód”. Pożyczyliśmy starego Forda. Miał on swoje wady i zalety. Jedna z zacnych wad była bateria akumulatora, tak wyczerpana, że do uruchomienia zaprzęgaliśmy rosłych tubylców. Powstające przy zaskoczeniu silnika wybuchy, były tak głośne, że nasza ekipa zaprzęgowa podskakiwała do góry. Wyruszyliśmy rano. Przed pojazdem puściliśmy nasza tubylczą ekipę aby choć kilkoma cięciami tasaków przerzedziła trawę Poleciliśmy duszę bogu i wjechaliśmy w dżunglę. Co dłuższe badyle waliły nas po łbach ale jechaliśmy. Kurz buchał, karoseria trzeszczała ale jechaliśmy autem. Jechał nawet nieoczekiwanie szybko, że nawet nie zauważyliśmy kiedy skończyła się niska trawa a zaczął busz. Wtedy pojawiło się coś, co nas przeraziło – korba, zamocowana na stałe pod chłodnicą. Korba zwijając się cięła masy traw i kosiła jak kombajn. Zdrowy rozsądek kazał nam się zatrzymać. Wyruszyliśmy pieszo na zwiady i dalej trasę jako taka musieliśmy wytyczać doraźnie sami. Wpierw dowództwo szperaczy objąłem ja. Przedzierałem się z wywieszonym jęzorem przez górę trawy, macałem rekami i nogami czy ziemia jest wolna od kamieni lub pieńków. Wrzeszczałem na naszych nagusów by robili to samo. Ty sobie spokojnie jechałeś i złośliwie naciskałeś na klakson, uruchamiając przy tym cały mój system nerwowy. Usta miałeś rozciągnięte w złośliwym uśmiechu. Na szczęście po kilkunastu minutach nastąpiła zmiana, nasze role odwróciły się i to Ty biegłeś przed samochodem w charakterze szperacza. Ja jechałem sobie jak książę. Z błogim uczuciem zemsty nie tylko naciskałem na klakson, ale gdy tylko się schyliłeś dotykałem Cie rozgrzaną chłodnicą w twój szanowny tyłek abyś poderwał się do roboty. To dopiero była jazda.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz