Archiwum styczeń 2016


Rejs 48
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
17 stycznia 2016, 18:24

 Gdy następnego dnia wróciliśmy całe miasto przygotowywało się do uroczystych obchodów Wigilii Bożego Narodzenia. Zaraz po zapadnięciu zmroku, gdy pierwsza gwiazdka pojawiła się na niebie, starannie ogoleni i w białych garniturkach ubrani Francuzi wlekli ze sobą swe wyelegantowane małżonki do restauracji hotelowej, by zasiąść do wigilijnej kolacji. Zamiast – jak Bóg przykazał – kapusty z grzybami, klusek z makiem, i karpia, jedli karczochy, ostrygi, langusty, ślimaki polane oliwą i duszonego w szparagach zająca. Przeróżne aperitify, koktajle i wina szumiały ochoczo w kieliszkach. W kościele zaczęli się zbierać obywatele innego gatunku, aby zupełnie inaczej, po bożemu uczcić nadchodzącą gwiazdkę. Olbrzymi tubylcy w długich, białych szatach, do nocnych koszul podobnych, potężne panie w bufiastych kieckach uszytych na wyrost z prostych perkalików, młodzież w spodniach bez koszul albo koszulach bez spodni otaczało kościół coraz większą ciżbą i nie tyle śpiewem, ile pomrukiem basów do ryku lwa podobnym wtórują organom. Gdy nabożeństwo się skończyło i ciała duchowne rozchodziły się do domów, wylewający się z kościoła tłum nie miał jeszcze dosyć modłów i z własnej inicjatywy uformował procesję. Przyłączywszy się jako dwaj jedyni biali do owej czarnej procesji, śledziliśmy jej przebieg. Opuściwszy kościół bose stopy wiernych stąpały powoli, uroczyście i z namaszczeniem przykościelnej ziemi. Tu i ówdzie rozbrzmiewała nawet jakaś świętobliwa stara kolęda i niesiona wysoko na kiju betlejemska stajenka z wizerunkiem świętej rodziny p[ośrodku płynęła – jak trzeba – nad tłumem. W miarę jednak jak kościół pozostawał za nami, a palmy zbliżały się ku nam, zaczynał się zmieniać charakter procesji. Zamiast kolęd zaczęły odzywać się ukryte uprzednio pod habitami piszczałki, kobzy i bębny. Zamiast betlejemskiej stajenki zajaśniały jakieś cudaczne, z papieru wycięte pałace sułtańskie. A zamiast świętej rodziny, na kijach, nad głowami pątników jechały słomiane chochoły, drewniane kukły i podrygujące w wyuzdany sposób obnażone bożki. Bose stopy pątników, które uprzednio stąpały wolno i z godnością po poświęconej przykościelnej ziemi, stąpały po glinie coraz szybciej i szybciej aby zadudnić na grudzie jednym nieprzerywanym werblem. Ktoś zawywszy dziko zdzierał z siebie koszulę i całkiem nagi zaczął taniec wokół betlejemskiej szopki. Za chwilę tysiące nagich brzuchów wirowało wokół wszystkich szopek. Tłum bogobojnych uczestników procesji, niby rzeka wezbrana po zerwaniu tamy, waliła przez zarośla w głębię wigilijnej nocy, gdzie fale biły o piaszczysty brzeg.

Rejs 47
Autor: oryginalna42
Tagi: wspomnienia  
08 stycznia 2016, 20:28

 Uświadomiwszy sobie fakt, ze podczas naszej długiej włóczęgi po Afryce nie widzieliśmy jeszcze czystej, czysto piaskowej pustyni, wsiedliśmy do pociągu, który jechał ku granicy Sahary. Widok aż dwóch białych ludzi siedzących razem z czarnymi na twardych deskach wagonu trzeciej klasy budził ogólną konsternację i powodował, że nie tylko biali, lecz – dziwo- i czarni obrzucali nas spode łba mocno nieufnymi spojrzeniami. Kiedy jednak pociąg wyjechał z miasta, nasza pozycja na deskach wagonu trzeciej klasy ulegała poprawie. Można by rzec, że nasi kolorowi współpasażerowie stali się rozmowni. Jako pierwszy zasięgał naszej opinii czarny jak węgiel obywatel Francji, który kręcił interes ze strusich jajek. Skupował on te jajka z całej okolicy, malował na nich kilka kolorowych kresek i po wygrawerowaniu napisu „UPOMINEK” sprzedawał je w swoim kiosku wracającym do kraju Francuzom. Te jaja ponoć szły jak woda, więc nasz rozmówca wpadł na genialny pomysł, aby cały swój interes przenieść do Francji. Na nasze pytanie, czy biedne strusie mamy za nim nadążą?, stwierdził, że i o tym pomyślał. Będzie odlewał te jaja z gipsu, będą mocniejsze, bielsze i piękniejsze od prawdziwych. Wszystkie nasze próby doradzania nasz geniusz handlu zbywał prostym argumentem - jajo jest jajo, oni nie do jedzenia kupują a do patrzenia i skoro chcą na nie patrzeć tu, to i w Paryżu będą chcieli oglądać. Bo gdyby nie chcieli, to po co by je stąd wlekli do Paryża. Dialogi z arabami były nie mniej ciekawe, lecz urywały się na każdej niemal stacji. Każdy wyznawca Allacha musiał odmówić codziennie pokaźny zestaw modlitw i to klęcząc na ziemi, z twarzą zwróconą ku Mekce. Ponieważ fluid modlitwy nie przenikał przez kręcące się koła i szyny, a i z dokładnym skierowaniem twarzy ku Mekce na krętym torze były trudności, przeto wyznawcy Proroka, musieli odmawiać swe modły na przystankach ciuchci. Gdy tylko usłyszeliśmy zgrzyt hamulców, nasi rozmówcy urywali gadkę w połowie zdania i z dywanikiem pod pachą wyskakiwali z pociągu. Chwilę spoglądali na kierunek słońca, rzucali dywanik w odpowiednim kierunku i, dotykając czołem piasku, kolebali  się do przodu i do tyłu w modlitewnych pokłonach. Pociąg ruszał a oni w ostatniej chwili zrywali się z piasku i, zakasawszy w dłonie swe długie burnusy, biegli za pociągiem. Niektórzy, zwłaszcza starzy z długimi do pasa brodami, nie mogli dogonić pociągu i wznosząc tumany kurzu padali po drodze. Nie złorzeczyli i nie próbowali wrzaskiem zatrzymać pociągu, lecz rozpościerali znowu dywanik i tam gdzie upadli, wznawiali swe przerwane modlitwy. Nie taka dla Proroka byli gotowi ponieść ofiarę! Wszak jutro o tej samej porze podjedzie znowu pociąg. Po dojeździe do celu ruszyliśmy piechotą w kierunku wschodnim, aby choć na trochę dotknąć stopami pustyni. Początkowo mijaliśmy postrzępione namioty pasterskie. Później sterczała jeszcze tu i ówdzie kępki suchej trawy lub palma powoli umierająca z pragnienia. W końcu nie było już nic, tylko piasek…